W materiale Kanału ZERO autorstwa Krzysztofa Stanowskiego („STANOWSKI: MAJTCZAK, EL DURSI I POLSKIE DROGI”) poruszony został problem pijanych kierowców i tych, którzy notorycznie łamią przepisy – czy to celebryci, czy zwykli ludzie. I trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego wciąż tak wielu uważa, że może jeździć po pijanemu albo przekraczać prędkość bez konsekwencji?
W Polsce pijani kierowcy mają się świetnie. Zwłaszcza ci z nazwiskiem. Wydaje się, że jazda po alkoholu to w naszym kraju nie tyle przestępstwo, co styl życia – nagradzany lajkami, zasięgami, może nawet kontraktami reklamowymi. I nie chodzi tylko o celebrytów. Oni są jedynie najbardziej widocznym, czasem nawet najbardziej żenującym przykładem większego problemu: kompletnej zapaści państwa prawa na polskich drogach.
Jazda po pijaku, znaczne przekraczanie prędkości, popisy na autostradach, przelatywanie przez miasto 200 km/h – to nie są wyjątki. To jest codzienność, która nie kończy się mandatem, bo… nikomu się nie chce. Policji – bo ma za mało ludzi, sprzętu i motywacji. Kierowcom – bo mają poczucie bezkarności i przekonanie, że „i tak się uda”. Społeczeństwu – bo machnęło ręką. A kiedy coś się stanie, zawsze można napisać: „tragedia, szok, kto by się spodziewał”.
Zacznijmy od podstaw. Co musi się wydarzyć, żeby ktoś wsiadł po pijaku za kółko? Zwykle nic specjalnego. Wystarczy pewność, że nic mu się nie stanie – ani jemu, ani w sensie dosłownym (czyli że nie rozbije auta i nie zabije człowieka), ani prawnym (czyli że nie zostanie złapany). Statystyki policji mówią czasem: złapano dziś 100 pijanych kierowców. Super, tylko że to przecież oznacza, że iluś tysięcy nie złapano. I oni wiedzą, że nie zostaną złapani. Bo nikt nie stoi na każdej drodze. Bo kontrole są losowe. Bo brakuje ludzi, sprzętu, chęci.
Tak samo jest z prędkością. Jeśli przelecisz przez miasto 180 km/h i nikt cię nie złapie – to nie popełniłeś przestępstwa. Po prostu miałeś „dobry dzień”. Nawet jeśli nagra cię ktoś na kamerkę, to co z tego? Trzeba iść na policję, napisać zawiadomienie, rozmawiać z funkcjonariuszem, może potem jechać do sądu. Komu się chce? Policji – też raczej nie. Bo papiery, bo procedury, bo błędy formalne, bo odwołania. A czasem dlatego, że delikwent okazuje się „kimś” – znanym, wpływowym, medialnym. I wtedy już naprawdę się nie chce. Przecież można sobie zamiast karać zrobić fotkę z nim fotkę i pokazać rodzinie.
To nie działa z dnia na dzień. To się zaczyna niewinnie. Parkujesz na zakazie. Bo na chwilę, bo się śpieszysz. Nic się nie dzieje. Straż miejska przechodzi obojętnie. Albo daje pouczenie. Za drugim razem też. Aż w końcu dochodzisz do wniosku: „mogę”. System ci to mówi. Niewyraźnie, ale stanowczo. I wtedy już idziesz dalej: jazda buspasem, potem 120 km/h w zabudowanym, a potem jesteś już wariatem z kamerą na głowie, który pędzi 300 km/h po autostradzie, byle wyświetlenia się zgadzały.
Skąd ta bezkarność? Z tego, że kar nie ma albo są śmieszne. Mandat za zatrzymanie się na zakazie – 100 zł. Serio? Dla kogoś, kto jeździ BMW za 700 tysięcy albo G-Klasą za bańkę? Nawet 3000 zł to często mniej niż opłata za detailing jego auta. Dla takich ludzi prawo jest śmieszne. Nie ma ciężaru. A jak nie ma ciężaru – to nie istnieje.
Do tego dochodzi nierówność. Policja, strażnicy, urzędnicy – wszyscy są silni wobec słabych i słabi wobec silnych. Jak cię zatrzymają, a wyglądasz na „swojego” – to może się uda. A jak jesteś zwykłym człowiekiem z Mazur, bez followersów, bez konta na Instagramie, bez ciuchów z logiem – to cię złoją. Żeby nie było, że nie działają.
I jeszcze jedno: pokazowe działania, które mają zamknąć usta krytykom. Co jakiś czas ktoś znany „oberwie” – ale tylko wtedy, kiedy już się nie da inaczej. Kiedy nagranie krąży po sieci, a media mają używanie. Wtedy, z bólem, z konieczności, system się rusza. Ale nie po to, by coś zmienić – tylko by się usprawiedliwić.
Co jeszcze działa na ich korzyść?
- brak społecznego potępienia – czasami pijani kierowcy czy piraci drogowi są wręcz gloryfikowani, zwłaszcza w niektórych środowiskach.
- niska świadomość ryzyka – wiele osób myśli: „Ja się nie upijam, ja tylko trochę piłem” albo „Ja świetnie prowadzę, nawet po pijanemu”.
- kult samochodu – w Polsce auto to często symbol statusu i wolności. Ludzie bronią swojego „prawa” do szybkiej jazdy, nawet jeśli łamią prawo.
Dopóki nie zmienimy dwóch rzeczy – nie będzie lepiej. Po pierwsze, system kar musi być progresywny. Mandaty mają boleć. 100 zł dla emeryta to co innego niż 100 zł dla multimilionera. Trzeba to zrozumieć. Po drugie, nieuchronność. To nie kara ma być surowa – tylko nieunikniona. Każdy, kto złamie przepisy, musi wiedzieć: zostanę złapany. A nie: „może się uda”. Bo dziś się udaje. I to zbyt często. I właśnie dlatego tak wielu ludzi dalej jeździ pijanych, zbyt szybkich i kompletnie bez refleksji.
Potrzeba również więcej patroli, surowszych kar (zwłaszcza dla recydywistów), ale też zmian w tej polskie mentalności. Nagrania z dróg powinny być łatwiejsze do zgłaszania i ścigania, a policja musi przestać bać się wpływowych ludzi. Bo dopóki kierowcy będą widzieć, że można uciec od odpowiedzialności, dopóty będą ryzykować – nie tylko swoje życie, ale i innych.
Pozostaw komentarz